W swoim życiu przeczytałam bardzo wiele książek. I były to
różnego rodzaju publikacje. Począwszy od pozycji stricte naukowych, poprzez
poezję, prozę, a skończywszy na literaturze mniej ambitnej. Jednakże nigdy nie
fascynowały mnie książki typowo podróżnicze. Można powiedzieć, że wzbraniałam
się przed nimi. Dziwne? Owszem. Być może spowodowało to jakieś uprzedzenia.
Sama nie wiem. W każdym bądź razie wolałam sama podróżować i zwiedzać niż o tym
czytać. Ale jak to bywa, nie zawsze mamy możliwość zobaczenia całego świata.
Wtedy jesteśmy skazani na to, co o innych krajach piszą inni w książkach,
czasopismach.
Od opisów krajobrazów wolałam opowiadania na temat kultury,
zwyczajów danego kraju, regionu. Według mnie to jest największym wyznacznikiem
specyfiki i oryginalności danego regionu. To człowiek w dużej mierze przyczynia
się do tego, jak postrzegamy dany region. I książki Cejrowskiego są pod tym
względem idealne. Pokazują zwyczaje ludności głównie Ameryki Południowej. Jak
trafiłam na publikacje tego pana? Przez przypadek. Najpierw natknęłam się na
autorski program Cejrowskiego w TVP2 „Boso przez świat”, w którym pokazywał
kulturę, zwyczaje Indian w bardzo interesujący sposób. Jeśli Ty, drogi
Czytelniku, widziałeś jego programy to wiesz, o co chodzi.
Udało mi się dotrzeć do dwóch pozycji tego kontrowersyjnego
podróżnika. Pierwszą, którą przeczytałam była „Gringo wśród dzikich plemion”,
drugą „Rio Anaconda”. I właśnie tą ostatnią chcę zrecenzować. Już widzę
zdziwione miny osób, które to czytają. Dlaczego akurat „Rio Anaconda”, skoro ta
pierwsza jest mniej obszerna? Wtedy byłoby mniej do roboty. Otóż odpowiedź jest
prosta – Według mnie jest ona o wiele bardziej interesująca niż ta pierwsza. Na
to moje zainteresowanie miała wpływ także objętość tej książki. Myślę, że to
dość zrozumiałe.
Na początek przybliżę krótko postać autora, chociaż
przypuszczam, że wiele osób ją zna, ale to wcale nie znaczy, że darzy
Cejrowskiego jakąkolwiek sympatią. Jest to osoba bardzo kontrowersyjna. Swoimi
poglądami na życie i wypowiedziami wywołał niejedną burzę w mediach. Niektórzy
go kochają, inni nie znoszą, nienawidzą. Ale przejść obojętnie obok pana
Cejrowskiego raczej się nie da. Niejednemu zalazł za skórę. Jednak w swoich
książkach podróżniczych jest tylko odkrywcą, odgrywa postać drugoplanową,
narratora, który opowiada. Głównymi bohaterami są Indianie. W jego książkach
nie ma śladu tej kontrowersyjności pana Wojciecha. Z resztą przekonajcie się
sami.
„Posłuchajcie…”
Tak właśnie autor zaczyna swoje opowieści i w „Rio Anaconda”
i w „Gringo wśród dzikich plemion”. Tym sposobem przykuwa naszą uwagę.
Od czego by tu zacząć, żeby niczego nie pominąć? Najlepiej
chyba będzie, jeśli zacznę od tego, co mi się nie podobało. A było tego
niewiele. Tyci tyci, tyciusieńko. Irytujący był fakt, iż autor często miesza
różne wątki – w jednym momencie opowiada wydarzenia, jakie działy się przed dotarciem
do wioski Indian, a na kolejnej stronie jesteśmy już w wiosce ostatniego
Szamana Plemienia Carapana. Jak się potem okazało był to efekt zamierzony przez
autora, niemniej mnie on strasznie działał na nerwy. Drugi, a zarazem ostatni
minus, jaki zauważyłam to fakt, iż po przeczytaniu książki, nie daje ona o
sobie zapomnieć. Powstaje wrażenie, że skończyła się ona za wcześnie ( pomijam
fakt, że liczy ona 435 stron!). I pojawia się rozczarowanie. A kolejnych
powieści nie ma. I wszystko wskazuje na to, że trzeba będzie na nią czekać
długo (Aghrrr…). No, chyba, że ktoś jeszcze nie czytał „Gringo(..)”, ale
osobiście nie polecam takiej kolejności.
Być może to, że książka nie ma konkretnego adresata świadczy
o jej ogromnym sukcesie. Jest odpowiednia dla każdego – młodego, starego,
małego i dużego.. Prosty, jasny język, jakim jest napisana sprawia, że nadaje
się nawet do czytania dzieciom przed snem. No.. Może poza drobnymi wyjątkami.
Książka podzielona jest na 9 części – Początek, Część 1,
która nosi nazwę Księga Słońca, Część 2 (Księga Błota), Część 3 (Księga Mgły),
Część 4 ( Księga Dymu), Część 5 (Księga Strachu), Część 6 (Księga Magii), Część
7 (Księga Szeptów) i Część 8 (Księga Powrotu). Dlaczego wymieniam po kolei
nazwy Ksiąg? Są one pewnego rodzaju granicami, które po kolei przekracza autor
podróżując coraz dalej, na Dzikie Ziemie. W książce znajdziemy jeszcze brązowe
strony. Umieszczone są na niej różnego rodzaju zwyczaje Indian. Cejrowski
opisuje m.in. na nich, czym dla Indian jest śmierć, jak wygląda ich życie
seksualne, kim jest szaman, a także przybliża nam specyfikę „kuchni”
indiańskiej (z czego robiona jest chicha, do czego służą liście koki, co to
jest kassawa itd.).
Początek, Księga Słońca i Księga Błota opowiadają o wędrówce
w stronę dżungli. Autor relacjonuje Czytelnikowi przygody, jakie go po drodze
spotykają, gdzieniegdzie wtrącając jakieś anegdoty z innych wypraw. To jest ten
moment, kiedy czytanie stawało się bardzo irytujące, gdyż można było łatwo
zgubić wątek. W Księdze Mgły spotkamy Indian za Drugą Kataraktą. To jeszcze nie
są Dzicy, gdzie podąża nasz bohater. Ale dowiadujemy się wielu istotnych rzeczy
o Indianach i o ich Szamanie. I powoli dowiadujemy się o tym, „..jak myślą
Dzicy i warto o tym pamiętać.” W Księdze Dymu poznajemy niektóre, ze zwyczajów
Indian, a także to jak postrzegają gringo na przykładzie naszego narratora. Ten
wątek może bardzo zainteresować wszystkich nieprzychylnie nastawionych do
bohatera, gdyż zostaje on dość mocno, hm, obnażony. ;) Nie będę zagłębiać się w
szczegóły i odsyłam wszystkich zainteresowanych do książki. Księga Strachu,
Magii, Szeptów to opowieść o ostatnich Dzikich na ziemi. Nasz bohater trafia za
Trzecią Kataraktę, gdzie znajduje ostatniego Szamana Plemienia Carapana. Te
części niektórzy z was mogą czytać z pewnym niedowierzaniem i zdziwieniem, gdyż
to, co się w nich znajduje nie da się wytłumaczyć w żaden racjonalny sposób.
Spotykamy się tam z magią, czarami, które często wykraczają zdecydowanie poza
nasze racjonalne rozumowanie. Jednak my, gringos, możemy się z niej dowiedzieć
wielu dających do myślenia rzeczy.
U Indian jest Pachamama, u chrześcijan Bóg. Być może te
stwierdzenia są nam wszystkim znane, być może kiedyś każdy się nad tym
zastanawiał, jednak nas białych od Indian różni jedno – my się sporo
nauczyliśmy w szkole. Indianie nie mają wykształcenia, do wszystkiego muszą
dochodzić sami, uczą się mądrości, która nam jest przekazywana w szkole. Czy
powyższy fragment was nie przekonuje, że Dzicy (a dokładniej najbardziej
wykształcony w wiosce, czyli szaman) dorównują inteligencją białym? Ja będę
twierdzić, że niewykształcony Indianin może być o wiele inteligentniejszy, może
posiadać o wiele więcej wiedzy zdobytej doświadczeniem niż wykształcony gringo.
I tego będę się trzymać.
Zdaje się nie wspominałam nic o ostatniej księdze, Księdze
Powrotów. Jak się domyślasz, drogi Czytelniku, znajdziesz w niej odpowiedź,
jaki sposób nasz gringo wrócił do domu, co szczerze mówiąc graniczyło z cudem.
Nikt nie przypuszczał, że wyjdzie z tego cało. No, ale cuda czasami się
zdarzają.
Obok wątków, które sprawiają, że człowiek zaczyna
zastanawiać się nad pewnymi rzeczami są takie wątki, przy których nie sposób
nie wybuchnąć śmiechem. Ja nie raz, czytając tę książkę w pociągu wybuchałam
dość głośnym śmiechem, co było przyjmowane przez moich współpasażerów dość
znaczącymi minami.
Często wypowiedzi są raczej monologami naszego autora, niż
dialogiem. Ale tacy są już Indianie i warto o tym pamiętać.
„Rio Anaconda” Cejrowskiego jest pewnego rodzaju
przewodnikiem po świecie, obyczajach Indian i po dżungli. Bo poruszanie się po
dżungli, gdzie czyha bardzo wiele niebezpieczeństw też jest nie lada wyczynem.
A tego żaden gringo nie potrafi.
Z tych wszystkich informacji Indianie jawią się jako bardzo
poważny naród, bez poczucia humoru. To także jest bardzo błędne myślenie. Bo
poczucie humoru to oni mają. I dorównują tym niejednemu Polakowi.
Na koniec warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz-
przypisy tłumacza. I często też przypisy autora do przypisów tłumacza ;-)
Wyjaśnić muszę od razu, że tłumaczem jest pani Helena Trojańska jednak, jak się
dowiadujemy dalej Heleną Trojańską jest sam autor, czyli Wojciech Cejrowski.
Spytasz, drogi Czytelniku dlaczego tak? Cóż do tej pory tego nie rozumiem i
pojąć nie mogę. Być może chodzi o to, że wyglądałoby to dziwnie, gdyby autor
kłócił się z samym sobą. Jak taka polemika wygląda?
Te konfrontacje na linii Autor – tłumacz nadają książce
oryginalności. Nie spotkałam się wcześniej z taką polemiką. Dlatego też jest to
kolejny plus za pomysłowość.
Tak jak autor zauważa, być może czytamy ostatni raz na temat
ostatniego plemienia Carapana. Bo kto wie, kiedy na te tereny trafi biały
człowiek i „ucywilizuje” Indian. Wtedy pamięć po rdzennych mieszkańcach Ameryki
pozostanie na kartach książki. A kolejne pokolenia będą mogły sobie wyobrażać,
że kiedyś ktoś taki żył.
Dzicy – Nie Dzicy. Nie mniej inteligentni od nas, a czasami
przewyższają inteligencją nie jednego gringo codziennie walczą o przetrwanie w
dżungli, gdzie biały człowiek zginąłby już po kilku pierwszych metrach. Dlatego
warto przyjrzeć się tej książce. I dlatego też wydaję nad nią tyle ochów i achów.
Na koniec czas przyjrzeć się oprawie książki. Okładka
przykuwa uwagę. Zdjęcie Indianina na tle brązowej okładki. Mnie takie
zestawienie się bardzo podoba. Oryginalne barwy, które idealnie pasują do
gatunku książki. Czcionka jest czytelna, oczy przy czytaniu się nie męczą.
Dodatkowo autor stosuje różnego rodzaju zabiegi, które mają przykuć uwagę
czytelnika – a to większa czcionka, albo charakterystyczne wytłuszczenie wyrazu
czy też podkreślenie kursywą słów, które są dość ważne. Grubą czcionką autor
pisze swoje komentarze do każdej z części – wprowadzenie. Całość dopełniają
zdjęcia, które są znakomitej jakości i naprawdę robią wrażenie. Pomagają oddać
prawdziwe wyobrażenie o Indianach i ich kulturze i sposobie bycia.
Nigdy nie byłam dobra w pisaniu recenzji. I nigdy nie
gustowałam w książkach podróżniczych. Być może teraz się pogrążę, ale przy
książkach Tonyego Halika po prostu się nudziłam. Męczyłam się przy czytaniu.
Ale przy powieściach Cejrowskiego nie da się zasnąć, dlatego też mogę z czystym
sumieniem polecić tą pozycję wszystkim, którzy nie lubią czytać o podróżach.
Gwarantuję, że będą chcieli więcej. Tak jak ja. I czekam na kolejne części. Mam
nadzieję, że się nie zawiodę.
Tytuł: Rio Anaconda
Autor: Wojciech Cejrowski
Wydawca: Bernardinum
Data: 2009
Moja ocena 5/5
10/10
4 komentarze:
Ja też zbytnio nie przepadam za książkami podróżniczymi, ale w tym akurat przypadku mnie zainteresowałaś. Muszę sięgnąć po tą książkę.
Ja mam troszkę inny problem, Gringo był moją pierwszą książką podróżniczą. Zachwyt gwarantowany, potem "Rio Anaconda" - jeszcze większy. Idąc tym tropem sięgałam po książki Wojciechowskiej, Pawlikowskiej, Kingi Choszcz, Fiedlera, Kreta i daleko im do nich było. Żadna nie miała szans, w porównaniu z ksiązkami Cejrowskiego. Co prawda "Moje Indie" jeszcze czytałam z dużym zainteresowaniem, lecz już nie takim jak pana Wojciecha (co jest całkiem zrozumiałe). Lecz już np. Kinga Choszcz ze swoim "Prowadził nas los" nie jest lekturą aż tak porywającą. U niej najbardziej porywająca jest historia, sposób narracji już gorszy... Zapewne, gdybym nie znała książek Cejrowskiego, podeszłabym do nich o wiele lepiej.
Tak jeszcze dodam (chociaż pewnie już wiesz), że na rynku mamy jeszcze wznowienie "Podróżnika WC", które niestety odbiega trochę od swoich następczyń, chociaż cały czas utrzymuję, że to również świetna książka podróżnicza.
Tak, ja miałam ten sam problem. Zaczęłam od książek Cejrowskiego i faktycznie inne im nie dorastają. Do przeczytania czeka Pawlikowska i Wojciechowska, której nota bene nie trawię, ale mam zamiar zobaczyć co tam wymłodziła. Tak, wiem,że jest wznowienie Podróżnik WC i nawet je posiadam, ale Gringo i Rio są o wiele lepsze.
Niestety, u Wojciechowskiej miłe były jedynie zdjęcia (przynajmniej w Kobiecie na krańcu świata) i jakieś poszczególne opisy. O wiele lepsze zrobiła na mnie jej książka "Etiopia! Ale czat!". A Pawilkowska? Czytam właśnie, powolutku, daleko jej do Cejrowskiego, ale i tak lepsza jest niż w swoich dziennikach z podróży.
Prześlij komentarz
Jeśli już tu jesteś, zostaw po sobie ślad. :-)